Jestem chory na bluesa. Zauważyłem, że jak cierpię to mi się lepiej żyje. To znaczy „lepiej” i to „lepiej” oznacza raczej lepiej, bo się to zna, a nie lepiej, bo wygodniej, bezpieczniej czy radośniej. My panicznie się boimy nowego, więc wolimy starą biedę i wydeptane, choćby paskudne ścieżki, niż próbować zrobić coś nowego, podjąć ryzyko… (Ale skoro nie wiemy, że może być coś lepszego i skoro się myśli, że się zasługuje na to, co się ma…) Tak, to jakaś paranoja, którą muszę koniecznie wyleczyć, bo jest wyjątkowo nie życiowa. Mam zły humor, jestem twórczy, mam, o czym pisać. Już pisałem o tym raz, jak to właśnie genialnie wykryli i wyśmiali, to Ci, co tworzą “Władców móch”, że robimy z naszych słabości, z naszych nieszczęść kapitał i żyjemy według tego kapitału. Ponieważ robimy to od dawien dawna, więc wyszkoliliśmy się w tym bardzo i nie zauważamy, że tak działamy – przecież tacy jesteśmy, tacy zawsze byliśmy. Tworzymy góry ograniczeń, które nas zabijają, a wszystko to wynikło z naszych dziecinnych zachowań. Z naszych niedorosłych reakcji i ocen sytuacji. | |
Im bardziej sobie to wszystko uświadamiam, tym bardziej jestem pełen szacunku dla ciężkiej roli rodzica. Ileż to na nich odpowiedzialności ciąży, bo na prawdę można wychować wszystko. My wszyscy żyjemy raczej nieświadomie. Raczej nieświadomie odgrywamy swoje wyuczone z dzieciństwa role. Może się oburzysz, że jako? Ja, nieświadomie? Tak, każdy nieświadomie działa i to jest dobre, bo jak by się chciało świadomie kierować na przykład ruchem ręki, to byśmy tracili na to pół dnia, żeby poruszyć świadomie każdy mięsień. To samo się tyczy naszej psychiki. Nie zastanawiamy się nigdy nad tym czy idąc ulicą przechodzić na zielonym czy stać, czy iść lewą czy prawą stroną po prostu te zachowania mamy wyuczone i automatyczne i całe szczęście, dzięki temu możemy działać i żyć normalnie. Problem jest tylko taki, że wykonujemy mnóstwo nieświadomych NIEKORZYSTNYCH dla nas zachowań. Albo wchodzimy na falę i płyniemy na niej, albo się topimy w jej kipieli. Wszystko to dzieje się na nasze życzenie. Przykładem ograniczającego i niedobrego w skutkach programu na życie jest syndrom „choroby bluesowej.”
Chory na bluesa to zazwyczaj osoba, która mówi, że nic od niej nie jest zależne. Która zrzuca odpowiedzialność za to, jaka jest na wszystkich innych i odmawia zaakceptowania faktu, że może coś sama zdziałać. Obwinia się wszystkich i wszystko za swoją pozycję życiową. Począwszy od Rodziców, poprzez społeczeństwo, aż po Boga. I zawsze ma się wymówkę, że nie możemy tego czy tamtego, bo tak mnie wychowano, bo taka wola Boża… Bo jakiego mnie Boże stworzyłeś takiego mnie masz… Choroba Bluesowa dopada w przypływach wielkich fal żalu, smutku, gniewu, ukrytej nienawiści do świata. Im dłużej się trwa w tym stanie tym wszystko staję się coraz bardziej jaskrawe, aż w końcu dochodzi do tego, do czego ma dojść. Czyli nabrzmiały wrzód pęka, leje się paskudztwo, i albo następuję uzdrowienie i to cudowne albo śmierć.
Z choroby bluesowej mogą być piękne rzeczy. Jeżeli po tym jak się wszystko to, co nabrzmiałe wyczyści, wtedy zaczyna się zbierać owoce tego swojego cierpienia. Cierpienie uszlachetnia. To jest fakt bezsporny. Ludzie, którzy wiele wycierpieli są wrażliwsi, pokorniejsi, są pełniejsi. Dlatego, każdy, nawet najbardziej cierpiący człowiek, ma wielkie możliwości i w sumie to ma wielką siłę i potencjalną moc. Pytanie tylko, czy jego dusza wybrała na tę inkarnację to, aby się obudzić i coś zrobić. Czy jest na tyle silna by wykonać swój plany, który podjęła się zrealizować będąc jeszcze po tamtej stronie. Wielu się nie udaje, ale… Jak się uda, to jest święto i to jest dobra i pocieszająca wiadomość dnia 🙂
Chorobą bluesową zarażamy się od naszego otoczenia, rodziny, społeczeństwa. Reagujemy na nie żywo i jesteśmy wypadkową jego energii. Nie ma takich przypadków, a raczej zdarzają sie bardzo rzadko, aby w środowisku, w którym nie ma nic dobrego coś dobrego się wykształciło. No, chyba, że jakaś Ingerenc
ja z Góry. Zdarza się, ale to są wielkie plany i raczej nie ma się, co na to oglądać. Znam takie przypadki, gdy sobie idzie człowiek spokojnie, a tu go naglę trach z góry i już jest święty, ale, jak mówię, są t wyjątkowe przypadki. My raczej mamy się powoli uczyć z tego, co mamy dokoła i to, w czym żyjemy, w jakich warunkach i w jakiej rodzinie jest naszą lekcja do nauczenia się. To mamy uświęcić i zrozumieć. To jest nasza praca domowa. Dosłownie.
Choroba bluesowa ogarnia nas niepostrzeżenie i zatruwa całe życie i cały świat. Sprawia, że wszystko widzisz w kolorach bluesowych. Masz fatalne nastawienie, wszędzie widzisz podstęp, wszystko Cię irytuje. Nie pozwalasz sobie mieć na nic wpływu, bo przecież to by zakładało, że jesteś za coś odpowiedzialny, a tu jesteś przeświadczony, że jesteś ofiarą. Że nic od Ciebie niezależny, że świat jest okrutny, niesprawiedliwi. Ludzie to świnie, praca to katorga, związki to masakra i Ty sam, biedny, romantyczny, chory na bluesa trwasz w tym wszystkim. Ale to i tak już nie długo… polegniesz i zostawisz tym wszystkim ludziom górę żalu i oni będą się obwiniać, że Ci nie pomogli, że nie uratowali Cię… to będzie Twoja ostateczna pomsta. Nienawiść nieco tylko zakamuflowana zatruwa cały Twój percepcyjny aparat.
Osoba chora na bluesa to tak zwana ofiara okoliczności. Ale te okoliczności są przez nią prowokowane, aby mogły ją dotknąć i pognębić, aby wciąż i jeszcze bardziej się mogła przekonać, że jednak jest nic nie warta, na nic dobrego nie zasługuję i może chorować na bluesa. Taki styl życia. Oczywiście za tym wszystkim stoi duma, która zakłada, że skoro nie mogę być najlepszy to będę najgorszy. Ale są też tego i inne wymiary.
Chory na bluesa lub po prostu nieradzący sobie z życiem na własną bądź, co bądź prośbę, został błędnie zaprogramowany w dzieciństwie. Zazwyczaj przez któregoś z nadgorliwych rodziców, może nawet oboje. Za wiele troski i nie pozwalanie swemu dziecku na samodzielne życie, podsuwanie mu wszystkiego pod nos i nie zachęcanie dziecka do samodzielnych działań działa bardzo ograniczająco i demobilizująco i prowadzi do choroby bluesowej. Ta choroba ma mu pokazać, że jego oprogramowanie z dziecinnych lat jest, co najmniej nieodpowiednie. U znanych mi przypadków wielkie potencjały, wspaniałe osobowości są tak polokowane, że choć czując, że są coś więcej warci, choć czując, że mogą wiele zdziałać, to jednak nie potrafią się przebić przez swoje ograniczenia. Ich obraz ofiary losu nie zakłada żadnych zwycięstw i sukcesów.
Na obraz człowieka sukcesu, silnego i zdrowego społecznie pracuje się całe życie, całą młodość, dzieciństwo – zawsze. To samo i na obraz przegranego – chorego na bluesa. U dzieciaka wystarczy jedno zdarzenie, które wbije się w głowę, przewrażliwioną świadomość dziecka i już jest “po zamiatane”. To zdarzenie przyciąga kolejne i kolejne. Najbliżsi zazwyczaj też nieświadomi tych procesów zamiast pomóc, to jeszcze “dołożą do pieca” i pętla się zaciska. Choroba bluesowa przybiera na sile. Coś co wyrosło z dziecięcych ocen i opinii na temat rzeczywistości zaważa na cały późniejszym życiu.
Patrząc na to z punktu duchowego widzenia ich czakra 6 tylna jest zablokowana, a czakra 6 przednia działa dość dobrze, a może nawet stara się zrekompensować niedomagania tylnej. Ponieważ przednia część jest odpowiedzialna za wizyjność, a tylna za wykonywanie tych wizji, u takiej osoby tworzy się małe piekiełko, bo przednia dostarcza wizji, a druga nie daje energii by te wizje urzeczywistnić. Bolesna sprawa. Przy takim układzie energetycznym zazwyczaj nie tylko ta czakra działa dysfunkcyjnie, ale zazwyczaj cały system działa kulawo. Jest trochę pracy do wykonania.Trzeba właśnie zacząć od równoważenia energii w systemie czakr. Zdejmowanie blokad, otwieranie na wyższe poziomy świadomości.
Jak ogarnąć tę przypadłość? Wiedza i świadomość. Choroba bluesowa wynika z braku wiedzy i świadomości tego, kim się jest, po co się jest i gdzie się jest. Jeżeli przyjdzie wiedza, a wraz z nią świadomość tego, Kim Się Jest, to już choroba bluesowa odchodzi, a w zamian pojawia się czysta Moc i radość Życia. Pojawia się Prawda, która wyzwala. Oczywiście, to nie dzieje się tak od razu, szast prast i gotowe. Zazwyczaj jesteśmy oblepieni tak wielką ilością tych przekonań o własnej grzeszności, małości, nieporadności, braku samodzielności, że zanim się od tego wszystkiego uwolnimy, to schodzi. Ale to jest jedyna droga, aby się naprawdę urodzić i żyć pełnią życia.
Po pierwsze uwierz raz na zawsze, ze Ty i tylko Ty sam o wszystkim decydujesz. Jasne, jest przeznaczenie i Wyższa Wola, Bóg, ale Ty jej nie znasz, więc przestań się na to oglądać i usprawiedliwiać się tym. Wymyśl Plan dla swego życia. Jak będzie nieodpowiedni to sam się skoryguje. Weź się do życia, bo będziesz czekać i czekać aż ktoś, coś za Ciebie zrobi, a tak się nie stanie.
Po drugie zechciej zmian! Daj sobie prawo do szczęścia. Stwierdź, że zasługujesz na szczęście! Bóg nigdy nikogo nie chce unieszczęśliwiać i doświadczać. Jeżeli coś takiego się dzieje, to tylko, dlatego, że to nasza dusza zdecydowała się na takie kroki i to tylko, dlatego aby wzbogacić nasze życie, ale to i tak prowadzić zawsze do przebudzenia i do tego by świadomie i szczęśliwie zacząć żyć WŁASNYM ŻYCIEM.
Po trzecie ZAUFAJ i uwierz, że świat jest dobry i kochający. Że świat to system Miłości i można mu wierzyć, można i trzeba wręcz mu ufać, bo JESTEŚ JEDNO Z NIM. Zmień sposób, w jaki patrzysz na świat i przestań się spodziewać po nim najgorszego i zacznij się spodziewać dobrych rzeczy. OCZEKUJ NAJLEPSZEGO, a przydarzy się Ci się. Nie wypatruj nieszczęść. Nie buduj struktur obronnych, bo prowokujesz by Cie napadano. Nie broń się, nie będziesz atakowany. Twoja niewinność jest gwarantem Twego bezpieczeństwa. Świat to system Miłości. To pewnik. Otwórz się na tę rzeczywistość.
Po czwarte. Myśl świadomie, bo Twe myśli i uczucia tworzą Twoją rzeczywistość. Myśl, co chcesz o tym, ale jeśli będziesz cały czas zrzucać odpowiedzialność za swoje „nieszczęścia” na innych to będziesz cały czas w tym piele niewiedzy i nieświadomości. Zrób eksperyment. Za każdym razem, gdy dopadną Cię jakieś ciężkie myśli, krytyczne, pełne żalu, złości – ODGOŃ JE! Tupnij nogą i powiedz: NIE! Skieruj swe myśli natychmiast na coś dobrego, na coś miłego, coś, co Cię cieszy, coś, co byś chciał, aby było Twoim udziałem, na jakiś swój ulubiony DOBRY I RADOSNY stan emocjonalny. Trwaj w tym ćwiczeniu przez 21 dni. Będziesz zdumiony jak życie się zmieni.
Po piąte… jest taka prawda, nie wielu ją zna… WOLNOŚĆ zaczyna się tam, gdzie kończy się strach – taki napis na murze widziałem. REWELACJA!
Po szóste IDŹ WŁASNĄ DROGĄ! W tym jedyny sens istnienia…, aby zacząć iść. Włącz swego Boskiego Autopilota i zaprogramuj go na świadome i pełne życie. Na radość, miłość i życzliwość. Na współpracę, synergie. Na piękne i czyste, pełne szacunku związki. Uwierz, zobacz to, poczuj. Ciesz się. To wszystko to pierwszy krok, na Drodze… 🙂
Powodzenia na Twojej Drodze.
Z głębi serca
Kris