Jestem na rozstaju dróg. Z jednej strony mogę iść drogą dość wiadomą choć jak ją czuję to wydaje się obrzydliwa… wręcz. Oczywiście to dla mnie, bo dla wielu byłaby by spełnieniem marzeń ale dla mnie wydaje się paskudna… mogę iść w stronę Artelis, Renomy, w stronę społecznego życia, rodziny, domu, tego całego zamieszania zwanego wyścigiem szczurów. Ta droga wydaje się w zasięgu ręki… tylko zacisnąć zęby, odłożyć na półkę ideały i iść z przytupem. Odrzucając każde wołanie sumienia i duszy, że to wszystko jest bez sensu… ale co z tego, że bez sensu skoro daje pieniądze? Co z tego, że mi się to nie podoba skoro dzięki temu mam chleb? A może nawet i na szynkę wystarczy? A może i na dom? A ta druga droga? Ta jest o wiele bardziej pociągająca z jednej strony i o wiele bardziej niewiadoma z drugiej… jeżeli się uda to co myślę i jak ją widzę to będzie pięknie, a jeżeli nie….
Właściwie to, życie teraz odemnie wymaga abym puścił wszystko co mam i czym jestem i zanurzył się w nim… tak czuję, że jest. I taki powinien być mój następny krok tylko co to oznacza? Czy dam radę to zrobić? Jak to zrobić? Tyle pytań i wątpliwości… Mam tu wiedzę i teorię, mam wizję i pragnienia ale nie mam doświadczalnego, namacalnego potwierdzenia tego, że to w co wierzę jest prawdziwe. I to jest największa przeszkoda. Muszę zrobić krok wiary, muszę się zdecydować na drogą Chrystusa… na to by iść za głosem serca, za tym co mi w głowie świata a nie za światem. Nie iść w tę drogę za społeczną imitacją sukcesu tylko iść dalej, do przodu. Do Światła. Uda się? Musi.
Wyłania się rzeczywistość i napawa ona otuchą i radością ale też brak finansowego oparcia, straszy po prostu. Gdybym miał odwagę i powiedział, dość tego, piepszę ten strach i to wszystko. Niech się dzieje wola nieba! Co wtedy? Czy znów usłyszę zarzut, że uciekam przed światem i życiem? Czy znów opadną mnie wąpliwości i stanę znów z podkulonym ogonem w kolejce po rente…. Wszystko przemawia za tym by rozedrzeć swe szaty i wyjść do przodu. Wyjść życiu na przeciw i zrobić to co gra w sercu i nie robić tego co społecznie akceptowane i miłe tylko zrobić coś ponad to wszystko. Czy dobrze idę? Boże… wesprzyj… choć wiem, że tu pewnie nie otrzymam za wiele wsparcia… ta decyzja należy do mnie i gdyby podjęto ją za mnie była by nic nie warta. To musi być moja decyzja, moje świadome i pełne siły opowiedzenie się po stornie Prawdy, Życia i Boga. Czy jestem w Jedności z Nim czy nie… czy wybieram świat taki jaki jest on obecnie czy wybieram Życie….? Raczej życie…. ale co to za decyzja "raczej" raczej to sobie można pierdnąć, a nie zdecydować o Życiu. Decyzja "raczej" jest zwycięstwem starego systemu, starego życia. To nie doprowadzi do niczego…. MUSZĘ to zrobić z jajem. Z siłą i z cały autrytetem jaki tylko mogę z siebie wykrzesać… muszę!!