Właściwie to to już było jak wskazuje tytuł ale okazuje się, że to nie takie łatwe jak mi się wydawało. Dziś, a właściwie wczoraj, dopadło mnie głębiej i radykalniej. I nie wiem za bardzo jak się z tym pozbierać. Nie wiem też po co ja to wszystko piszę? Może to jest jeden z głównych powodów moich problemów? Chęć bycia kimś? Czymś znaczącym według społecznych standardów. Kimś co mi zostało narzucone przez społeczeństwo? Za mało miłości, a wiele kompleksów i już? Do czego to zmierza? Do happy endu. Nie ma innej możliwości tylko, że zanim się wyjdzie na prostą, jeżeli się wyjdzie to mnóstwo zejdzie.
Leje wodę i się nie znam… to mi zarzucono. Ale dlaczego tak robię? Co usiłuję osiągnąć? Usiłuję się dopasować do standardów społecznych jakie obowiązują faceta. Kasa, dom, Rodzina, dobra praca i pozycja społeczna…. pfuj! Najgorsze jest to, że ja tak na prawdę chciałem. Środkiem osiągnięcia tego miała być duchowość. Uczepiłem się dziedziny w której czuję się dobrze. Dobrze, że to ta, bo jest bezpieczna i Źródło prowadzi do siebie i oczyszcza. To mnie uratowało. Gdybym był mocarzem i wybrał drogę kariery jako sposobu samopotwierdzenia i błyśnięcia pewnie by mnie dopiero jakieś choróbsko zawróciło z tej drogi.
Ale jestem tu. Nagi. Odarty ze złudzeń. Moim motorem były chęć zysku i zaspokojenie swoich potrzeb emocjonalnych na TLE innych. Jestem (byłem) wielkim egoistą, bo myślałem tylko o tym jak tu zrobić coś co by mi dało kasę, rozgłos i dobre samopoczucie… Jak pozostawić ślad po sobie.
Czy mi się wydaje czy dużo ludzi się tak zaangażowało w takie klimaty? Czy nie jest tak, że popadliśmy w różnego rodzaju wyścigi i gonitwy za czymś nieokreślonym, zwanym sukcesem ale wymagającym stałej pracy i napięcia? Czy to właśnie to wysysa z nas radość życia i nie pozwala kochać się i śmiać? Czy to nie strach o przyszłość paraliżuje nas i dławi? Czy to nie to, że brak nam jest jasnej perspektywy i wizji szczęścia? Dokąd my tak biegniemy? Dlaczego nas tak poszczuto? Dlaczego na to pozwalamy??
Gonimy za czymś co jest gdzieś tam. Całe nasze nieszczęście polega na tym, że mamy zewnętrzne źródła zasilania, zewnętrzne podniety, które nas motywują do działania. Wmówiono nam, nauczyło nas nasze społeczeństwo tego, że trzeba osiągnąć sukces, być kimś, zrobić coś i tak dalej. Trzeba mieć pracę, dom i pozycję, trzeba być kimś bo wtedy będą nas szanować a jak się nic nie ma to się jest szmaciarzem. Ląduję się na śmietniku. Fajna perspektywa. Śmietnik lub kierat. Większość z nas wybiera kierat.
Widzę to… czuję. Czuję jak mnie to niszczy. Jak hamuje i dusi za gardło…. ale ciesze się, że widzę.
Czy ta świadomość boli? Raczej nie ale jestem trochę zdezorientowany… To nowy paradygmat. Moje źródło zasilania okazało się nic nie warte…. okazało się blagą i ściemą. Gonitwą za niczym. Ok. To dobrze, że teraz, a nie na przykład za 40 lat. Teraz się przestawiam na Wewnętrzne zasilanie. Tamto było zewnętrzne teraz przesiadam się na Wewnętrzne. Nie potrzebuję potwierdzenia z zewnątrz. Przecież mam Świadomość Źródła w sobie. Zapraszam Je aby dokończyło cudu transformacji. Aby oczyściło do końca teren i zagościło na stałe w moim życiu. Teraz widzę nowy horyzont. Włączam Boskiego Autopilota i zdaję się na Jego prowadzenie. Poddanie. Pokój, Radość.
Życie to cudowna alchemia. Z każdego g. zrobi w końcu złoto. Bóg jest wielkim Alchemikiem, a my jesteśmy tym co On wytapia.
Poddaję Ci się bez reszty. Uczyń mnie swoim naczyniem i używaj jak chcesz. Wypełnij mnie obfitością i prowadź. Jestem Twój.