Przyszło mi dziś spedzic jakiś czas w urzędzie pracy z moim trzyletnim synkiem. Atmosfera w takim miejscu raczej gęsta i ponura a do tego na zewnątrz padał deszcz. Co tu robić i to jeszcze z dzieckiem.
Na szczęście Mati wziął ze sobą z domu pluszową kaczuszkę. Synek nieśmiało zaczął kwakać i chodzić kaczuszką po moich nogach. Nie pozostałam mu dłużna kaczuszka wskoczyła na jego nóżki, brzuszek a potem dalej pod paszki a tam jak wiadomo … gilgotki. Mati parskną gromkim śmiechem i we mnie puściły hamulce. Przez następne pól godziny kaczuszka biegała kwacząc po całych naszych ciałach a my nie mogliśmy przestać się chichrać – świetna zabawa!
Pierwszy raz w życiu poczułam tak dokładnie jak wibracja wyraźnie wzrasta w całym pomiesczeniu. Jakaś pani nie wytrzymała i wyszła, kobieta siedząca obok załozyła ręke na rękę w geście obronnym, pan siedzący dalej i czytający gazetę wyrażnie poczerwieniał na twarzy, panie z tyłu zaczęły bardzo miło i sympatycznie ze sobą rozmawiać, obok usiadła uśmiechnięta dziweczyna, kilka osób przyglądało się nam ukratkiem ciepłym wzrokiem.
Super! To działa – dokładnie jak w “Wesołych bąbelkach” (polecam lekturę) wystarczy wezbrać w sobie duuuuuuuużo radości i promieniować a ludzie to poczują jedni przyjmą i będą nieśli dalej a ci o niższych wibracjach odrzucą, ale to już nie mój problem – choć miłobybyło kiedyś ponieść wszystkich na fali swojej radości.